Pochwała bawienia się – kilka słów o koncepcji Donalda W. Winnicotta Cz. I
Istnieje w naszej kulturze tendencja do rozróżniania zabawy i pracy, zabawy i obowiązków, zabawy i poważnych spraw. Uważamy zabawę za coś lekkiego i z definicji niepoważnego. Tymczasem zabawa może być formą pracy i poważną sprawą. Bawienie się bowiem jest zarówno w dzieciństwie, jak i w dorosłości ważną życiową umiejętnością, dzięki której możemy się rozwijać, uczyć i realizować. Czytaj dalej
Kimś, kto wiele namysłu poświęcił kwestii bawienia się, był Donald W. Winnicott, angielski pediatra i psychoanalityk, który pracował i tworzył swoją teorię rozwoju człowieka przez 50 lat, poczynając od lat 20. XX wieku. Winnicott, lekarz, dużo czasu spędzał z chorującymi lub mającymi trudności rozwojowe niemowlętami i dziećmi oraz ich matkami. Głównym przedmiotem jego zainteresowań i powstającej teorii była relacja między matką i niemowlęciem oraz właśnie bawienie się, które jest podstawowym sposobem komunikacji i budowania relacji z niemowlętami i z dziećmi.
Co się dzieje, kiedy dziecko się bawi
Dziecko, w odróżnieniu od dorosłego, nawet jeśli umie już i lubi mówić, nie wyraża jeszcze zbyt wielu rzeczy poprzez słowa. Jego główną aktywnością jest właśnie zabawa. To przez zabawę dziecko pokazuje i odgrywa to, co się w nim i jemu dzieje – swoje pragnienia, lęki i inne uczucia, ale także swoją rzeczywistość domową, przedszkolną lub szkolną. Zabawa dziecka jest więc często ekwiwalentem werbalnej opowieści dorosłego. Ale jest także czymś więcej – bawiąc się, dziecko nie tylko pokazuje, co przeżywa, ale także próbuje sobie z tym doświadczeniem poradzić.
Na przykład dziecko, które doświadczyło bólu i strachu związanych z wizytą u lekarza, może badać misia i robić mu zastrzyki, miś może się bać i płakać, być może pocieszy go i przytuli lala, a może sam lekarz-dziecko. Dzięki takiej zabawie dziecko po pierwsze zyskuje kontrolę nad sytuacją, na którą wcześniej nie miało dużego wpływu – to ono wymyśla scenariusz zabawy. Po drugie może zmieniać role. Może być w roli „groźnego” lekarza lub mamy – pocieszyciela, a nie jak w rzeczywistości osoby poddanej działaniom i woli innych. Co ważne, zabawa ta najczęściej ewoluuje, a jej scenariusz się zmienia – miś z czasem coraz mniej się boi i jest coraz bardziej dumny ze swojej odwagi, może tłumaczyć innym zabawkom, jak potrzebne są lekarstwa albo szczepionki. Innymi słowy, dziecko poprzez zabawę „przepracowuje” trudną sytuację, w jakiej się znalazło. Potrzebuje w tym celu wielokrotnie powtarzać daną zabawę. Obiektem zabiegów lekarskich mogą stać się również rodzice, którzy będą musieli się „bardzo bać” i „głośno płakać”, co z kolei pomoże dziecku wyrazić złość do rodziców za to, że „zmusili” je do bycia pacjentem, ale będzie to także sposób na obserwowanie, jak ktoś inny radzi sobie z tą sytuacją i tego, że sytuacja ta się kończy. Można więc powiedzieć, że zabawa sama w sobie jest formą autoterapii.
Już z powyższego krótkiego opisu widać, jak wiele procesów zachodzi w trakcie zabawy. Granicę między obszarem zdrowia a obszarem, w którym można podejrzewać, że dziecko ma kłopot, wyznacza to, jak bardzo scenariusz zabawy ulega zmianie wraz z upływem czasu. Pozostając przy powyższym przykładzie – nie musi nas bardzo niepokoić przesada czy przerysowanie, np. to, że dziecko „znęca się” nad misiem, męczy go zastrzykami i bywa wobec niego okrutne – dziecko w ten sposób próbuje sobie poradzić z bólem i lękiem oraz z tym, co one w nim powodują. Niepokoić można się natomiast wtedy, kiedy zabawa nie ewoluuje, a jej scenariusz usztywnia się i dziecko zaczyna powtarzać wciąż dokładnie tę samą sekwencję wydarzeń. Zarówno dla terapeuty, jak i dla rodzica może to być informacja o tym, że dziecko z czymś nie może sobie poradzić, że „utknęło” i choć próbuje ruszyć dalej, to zamiast tego wciąż odtwarza ten sam fragment doświadczenia. Wówczas warto się zastanawiać nad poszukaniem dla dziecka pomocy u specjalisty.
Zabawa fort-da
Spostrzeżenie, że przez zabawę dziecko uzyskuje kontrolę nad doświadczeniem, nad którym w rzeczywistości nie ma kontroli i że dzieje się to dzięki używaniu symbolu, zawdzięczamy już Zygmuntowi Freudowi. W 1920 roku opisał on zabawę swojego 2-letniego wnuka, wielokrotnie wyrzucającego z łóżeczka, w którym się znajdował i przyciągającego z powrotem szpulkę, wokół której okręcony był sznurek (zabawę tę Freud określił jako fort-da, w dosłownym tłumaczeniu – od-tu). Freud rozumiał ją jako radzenie sobie dziecka z kwestią znikania i pojawiania się, i odnosił ją do znikania i pojawiania się matki chłopca. Jeśli na znikanie i powracanie matki dziecko nie ma całkowitego wpływu, to już na wyrzucanie i wciąganie przedmiotu przywiązanego do sznurka – tak, szpulka jest więc symbolem mamy, a wyrzucając ją i przyciągając chłopiec stworzył sytuację, w której miał kontrolę nad traceniem i odzyskiwaniem mamy-szpulki. Inną dobrze znaną wszystkim rodzicom zabawą, w której niemowlę „ćwiczy” czy „przepracowuje” fundamentalną dla niego kwestię kontroli i braku kontroli nad obecnością i dostępnością opiekuna, jest zabawa w „akuku”, czyli właśnie w znikanie i pojawianie się dziecka, mamy, taty i różnych innych osób lub przedmiotów. Kiedy to dziecko „znika i pojawia się” rodzicom – wówczas to rodzice mają doświadczać opuszczenia, a ono jest kimś, kto reżyseruje tę sytuację i ma nad nią kontrolę.